India - Hampi
From the
train window I can see the ever changing landscape: green palm trees, rice
fields and cotton plantations, grey hills covered with silvery white frothy
waterfalls, rivers cutting through brown rocky mountains. When the train stops
at stations, groups of adults and children are already waiting – selling snacks
and bottled water.
I get off
in Hospet and then continue my trip on a rickshaw to the destination of my journey – the village
of Hampi . The roads are
bumpy and the vehicle seems so unstable that I am filled with fear and I hold
on tightly to the rail. Only after a while I let go and lean back on my seat.
We are passing fields and villages, from time to time stopping on the way and
are surrounded by smiling children wanting to shake hands and asking for
pens and chocolate.
The brown
hills of Hampi look as if built centuries ago from pieces of stone by giants.
In the light of the setting sun they turn almost crimson. Between them, a broad
silver river is winding like a ribbon.
I can see
small grey monkeys playing in the tree branches and from time to time a flock
of intensely green parrots with yellow beaks raises high in the air.
Every tree
and every stone seem to be surrounded by a legend, as if touched by gods, who
before centuries walked this earth.
Women are
working in the fields surrounded by green grass and flowery bushes and their
sarees gleam with hues of fuchsia, yellow and turquoise, so that from far, they
themselves look like buds of tropical flowers. Men are leading cream coloured
cows and loading their crops on wooden carriages.
I stay at
Rama Guest House. The colour of the walls is pale peach and in the hall a
crystal chandelier dangles from the ceiling. In my room there is only a bed
covered with mosquito net.
Hampi
village is a UNESCO World Heritage Site surrounded by fields and hills, located
on the banks of the sacred Tungabhadra
River . Next to it there
are the magnificent ruins of the temples and former Vijayanagara Empire. An
elegant and elaborately carved gate towers over the village and the temple
complex. Seeing everything takes us few days. The pillars and walls of sandy
brown buildings depict the manifestations of Krishna ,
the cosmic dance of Siva and the adventures of Rama’s servant – Hanuman. A big
sculpture hidden among trees shows the symbolic and frightening appearance of
Durga and on a stone elevation the elephant-headed deity Ganesh sits
undisturbed as if on a throne. I enter
the temples, some of them partially flooded with water. I look out for snakes
which may hide in the corners of the abandoned structures. I admire the wonderful stables built for the
rulers’ favourite elephants, the beautifully and gently ornamented Lotus Mahal
and the amazingly intricate stone chariot.
From the
rocky elevation I am looking at banana plantations cut by sandy roads. The
tree leaves glisten silvery in the light of the evening sun. My group is
accompanied by small monkeys and their furs now look almost orange.
Instinctively I hold my bag tighter and my foresight soon proves to be
justified – a monkey manages to grab one travellers’ camera. After a short
struggle the man succeeds in getting his equipment back.
The white
Hanuman temple glistens on top of a crimson hill. Hundreds of steps lead to it
through a colourful gate. On the way up the travellers are accompanied by the
omnipresent monkeys. Here and there I notice priests in bright orange robes
sitting cross legged by the steps or under the trees.
Holy Banyan trees
are painted in white and red and on their wide spreading limbs bells are
hanging. They jingle gently with every stronger breeze of wind.
Evenings I head to the vegetarian cafes and restaurants in the heart of the village. After
sunset I can hear the buzzing of mosquitoes that glide behind me like a cloud.
From time to time there are power cuts and the village is immersed in total
darkness. I can hear excited children screaming and squealing. After a while
candles and lanterns light up.
My stay in
Hampi comes to an end and I head back to Hospet. Big grey monkeys with
long thick tails are strolling around the buildings of the city. I can see
them jumping on palm trees and balconies from where, through the windows, they
are looking inside peoples’ flats. They move in pairs or in small groups. I keep my distance trying to avoid a closer encounter. I still have time left
and decide to have some dinner and ice cream. The bus arrives late and there is
a big group of European, Japanese and Australian travellers already waiting. I board and the journey begins. On the way I get to know some of my fellow
travellers. We stop from time to time and during one of these intervals the bus
door breaks and falls off. The drivers try to fix it by tying the door back
with thick ropes. We observe this
curiously as if it was a movie. Soon we are back on the road.
Suddenly the
bus stops behind a caravan of lorries and we are stuck in one place for long
hours. It is a very hot night with no wind. The AC doesn’t work and although
all windows are open it is still sticky. Suddenly I feel very unwell. The
climate, tiredness, new food and sensations turn out to be too strong a
mixture. First I start sweating, and then I am shivering from cold. I feel
anxious and eventually I faint. After a while the bus starts moving and it gets
cooler. In Goa
for the first two days I can’t eat and I sleep constantly. The doctor
prescribes strengthening syrup which makes me a little dazed but after few days
puts me back on my feet.
My stay in
the spiritual Hampi makes me realise that the sooner I surrender to the flow of
events in this magical country, where everything seems so new and different,
the easier it will be not only to carry on this journey, but also it will be
easier to live.
And indeed,
I am filled with acceptance and relief, as if an invisible weight was lifted
from my shoulders.
***
Z okna pociągu
obserwuję stale zmieniający się krajobraz: zieleń palm, platnacje bawełny i
pola ryżowe, szarość wzgórz, z których spływają srebrnobiałe spienione
wodospady, brąz kamiennych gór poprzecinanych rzekami. Gdy pociąg zatrzymuje
się na stacjach, czekają tam już dorośli i dzieci, sprzedający przekąski i
butelkowaną wodę.
Wysiadam w
Hospet i następnie rikszą udaję się do celu mojej podróży – wioski Hampi.
Jedziemy wyboistymi drogami i pojazd wydaje się tak niestabilny, że ogarnia
mnie strach i kurczowo trzymam się poręczy. Dopiero po jakimś czasie puszczam i
opieram się na siedzeniu. Mijamy pola i wioski, od czasu do czasu zatrzymujemy
się na trasie i przybiegają do nas uśmiechnięte dzieci. Podają ręce i
proszą o długopisy i czekoladę.
Brązowe wzgórza
w Hampi wyglądają jakby usypane zostały przed wiekami z kawałków kamieni przez
gigantów. W świetle zachodzącego słońca stają się prawie karmazynowe. Między
nimi, niczym wstążka, wije się szeroka srebrna rzeka.
Obserwuję małe
szare małpy skaczące w gałęziach drzew, a raz po raz stado intensywnie
zielonych papug z żółtymi dziobami wzbija się w powietrze.
Każde drzewo i
każdy kamień wydają się być otoczone legendą, jakby zostały dotknięte przez
bogów, którzy przed wiekami chodzili po ziemi.
Kobiety pracują
w polach otoczonych zielonymi trawami i kwiecistymi krzakami, a ich sari
błyszczą kolorami fuksji, żółci i turkusu, tak że z daleka, same przypominają
pąki tropikalnych kwiatów. Mężczyźni prowadzą kremowe krowy i łądują zbiory na
drewniane powozy.
Mieszkam w
hostelu Rama Guest House. Ściany mają kolor jasno brzoskwiniowy, a w holu z
sufitu zwisa krzywo kryształowy żyrandol. W pokoju znajduje się tylko
łóżko przykryte moskitierą.
Hampi jest
znajdującą się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO wioską, otoczoną polami
i górami, położoną u brzegów świętej rzeki Tungabhadra. Obok rozciągają się
ruiny świątyń i dawnego hinduskiego królestwa Widźajanagar.
Nad wioską i
kompleksem świątyń góruje elegancka, misternie wyrzeźbiona brama. Obejrzenie
wszystkiego zajmuje nam kilka dni. Filary i ściany piaskowo brązowych budowli
ukazują wcielenia Kriszny, kosmiczny taniec Sziwy i przygody sługi Ramy –
Hanumana. Olbrzymia rzeźba ukryta wśród drzew przedstawia symboliczny i przerażający
wizerunek Durgi. Na kamiennym wzniesieniu jak na tronie siedzi niewzruszony
Ganesz – bóstwo z głową słonia. Wchodzę do wnętrz świątyń, niektóre są
częściowo zalane wodą. Uważam na węże, które mogą kryć się w kątach
opuszczonych budowli. Podziwiam wspaniałe stajnie zbudowane dla ulubionych
słoni władców, pięknie i delikatnie dekorowany Lotos Mahal oraz niezwykle
szczegółowo zdobiony rydwan z kamienia.
Z górskiego
wzniesienia patrzę na rozciągające się przed nami plantacje bananowców,
gdzieniegdzie poprzecinane piaskowymi drogami. W świetle wieczornego słońca
liście drzew połyskują srebrzyście. Mojej grupie towarzyszą małe małpki, a ich
futerka wyglądają teraz prawie pomarańczowo. Instynktownie przyciągam swoją
torbę bliżej do siebie i moja zapobiegliwość szybko okazuje się uzasadniona –
którejś z małp udaje się chwycić aparat fotograficzny jednego z podróżnych. Po
krótkiej szarpaninie, mężczyzna odzyskuje sprzęt.
Biała świątynia
Hanumana błyszczy w słońcu na szczycie karmazynowego wzgórza. Prowadzi do niej
kolorowa brama i setki schodków. Podróżnym towarzyszą wszechobece małpy.
Gdzieniegdzie dostrzegamy duchownych w pomarańczowych szatach siedzących ze
skrzyżowanymi nogami przy schodach lub pod drzewami.
Święte drzewa
Banyan pomalowane są na biało i czerwono, a na ich rozłożystych konarach
zawieszono dzwonki, dźwięczące cicho przy silniejszych podmuchach wiatru.
Wieczorami
udaję się do wegetariańskich kafejek i restauracji znajdujących się w sercu
wioski. Po zachodzie słońca słyszę brzęczenie komarów, które suną za mną jak
mała chmura. Od czasu do czasu następują wyładowania elektryczności i wieś
pogrąża się w absolutnej ciemności. Słyszę podekscytowane piski i krzyki
dzieci. Po chwili zapalają się świece i lampiony.
Mój pobyt w
Hampi dobiega końca i wracam do Hospet. W mieście, pomiędzy budynkami, przechadzają się wielkie szare małpy
z długimi grubymi ogonami. Widzę jak wskakują na drzewa palmowe i balkony,
gdzie przez okna zaglądają do mieszkań. Poruszają się parami lub w małych
grupach. Trzymam się z daleka, starając się uniknąć bliższego spotkania. Mam trochę czasu, więc postanawiam udać się na kolację i na lody.
Autobus
przyjeżdża z opóźnieniem i czeka już duża grupa turystów z Europy, Japonii i
Australii. Wsiadam i rozpoczyna się podróż. W jej trakcie poznaję kilku
towarzyszy podróży. Zatrzymujemy się od czasu do czasu i podczas jednej z
przerw psują się i odpadają drzwi autobusu. Kierowcy próbują naprawić to
przywiązując drzwi grubymi sznurami. Obserwujemy to z zaciekawieniem, jak gdyby
był to film. Wkrótce ruszamy dalej.
Nagle autobus
zatrzymuje się za karawanem ciężarówek i stoimy w miejscu przez długie godziny.
Jest bardzo gorąca noc i nie ma wiatru. Klimatyzacja nie działa i mimo, że
otwarte są wszystkie okna jest duszno. Nagle zaczynam się źle czuć. Klimat,
zmęczenie, nowe jedzenie i wrażenia okazują się zbyt mocną mieszanką. Najpierw
zaczynam się pocić, za chwilę trzęsę się z zimna. Ogarnia mnie lęk i w końcu
mdleję. Po jakimś czasie autobus rusza i robi się chłodniej.
Gdy docieram do Goa, przez dwa dni nic nie jem i cały czas śpię. Lekarz przepisuje mi
wzmacniający syrop, który lekko mnie odurza, ale po kilku dniach stawia na
nogi.
Zaczynam zdawać
sobie sprawę, że im wcześniej poddam się biegowi wydarzeń w tym magicznym
kraju, gdzie wszystko wydaje się nowe i inne, tym łatwiej będzie mi nie tylko
dalej znosić podróż, ale będzie mi też łatwiej żyć. I rzeczywiście, ogarnia
mnie uczucie akceptacji i ulgi, tak jakby z moich barków spadł niewidzialny
ciężar.
Comments
Post a Comment